Do czego to doszło...
2025-05-11 kategorie: prywatne społeczeństwo
Do czego to doszło, żebym ja, człowiek o raczej lewicowych sympatiach, zamierzał zagłosować w wyborach prezydenckich na kandydata, który prawie we wszystkim jest od mojego postrzegania świata bardzo daleki (a w niektórych kwestiach wręcz nieakceptowalny) - a mianowicie Grzegorza Brauna...
We wszystkim z wyjątkiem jednej sprawy. Braun jako jedyny, przez cały czas, głośno i konsekwentnie, akcentuje swoje antywojenne stanowisko. Był i jest zdecydowanie przeciwny jakiejkolwiek formie zaangażowania Polski w wojnę na Ukrainie, jak również nadmiernej pomocy ze strony Polski dla Ukrainy i Ukraińców. Nadmiernej, to znaczy przekraczającej ramy, jakich wymaga od naszego państwa prawo międzynarodowe dotyczące uchodźców wojennych (i to tylko w przypadku osób będących faktycznymi uchodźcami wojennymi, a nie tych, którzy wykorzystując wojnę jako pretekst do łatwego przedostania się z Ukrainy do Polski, postanowili osiedlić się tu w celu poprawy swojego losu - chęć poprawy swojego losu nie jest niczym złym, ale złe jest, że państwo polskie im w tym wydatnie pomaga, hojnie szafując przywilejami, których nie mają obywatele Polski).
A jako że decyzja o ewentualnym wysłaniu polskich żołnierzy na Ukrainę jest jedną z tych nielicznych, która faktycznie zależy od prezydenta, ten temat powinien być obecnie najważniejszy i zdominować obecną kampanię wyborczą. Tymczasem w tej chwili zdominował ją jakiś żałosny temat mieszkania Karola Nawrockiego, wokół którego to tematu rozpętała się jakaś absurdalna zawierucha - co tylko po raz kolejny potwierdza żałosny poziom polskiej tzw. "klasy politycznej", jak i większości wyborców.
Zwolennicy Adriana Zandberga - do którego w poglądach jest mi zdecydowanie bliżej - twierdzą, że on również sprzeciwia się udziałowi polskich żołnierzy w wojnie. Cieszę się, jeżeli tak istotnie jest; ale najwyraźniej kandydat robi to na tyle słabo i "niemrawo", że jego antywojenne stanowisko nie przebiło się jakoś do opinii publicznej. Braun jest antywojenny zdecydowanie i wyraziście, dlatego mój głos padnie na niego. Oczywiście nie ma żadnej gwarancji, że Braun - w razie gdyby został prezydentem, co oczywiście jest bardzo mało realne - utrzymałby swoje antywojenne stanowisko; ale przynajmniej byłaby na to jakaś szansa, inaczej niż w przypadku kandydatów zdecydowanie prowojennych, co do których sprawa jest raczej oczywista. Niemniej jednak nie miałbym nic przeciwko, gdyby jakimś cudem (bo tylko cudem mogłoby się to zdarzyć) do drugiej tury przeszliby Zandberg i Braun - każdy wynik wówczas uznałbym za dobry :). Ale to rzecz jasna marzenie ściętej głowy... Prawie pewne jest za to, że niezależnie od tego, kto te wybory wygra, będzie to kandydat zły.